Wyszukaj:

czwartek, 28 czerwca 2012

Memories

...Wiatr figlarnie mieszał ich włosy.
Znikał i pojawiał się
− Jak wspomnienia...

To był jeden z dni schyłku naszego życia. Siedziałyśmy obie na drewnianych deskach werandy naszego domu i spoglądałyśmy w czyste niebo lśniące słońcem, którym mieniła się poranna rosa, zalegająca na źdźbłach soczyście zielonej, bujnej trawy, ukojeniem napawającej nasze oczy, czasem spadające z marzeń w nieboskłonie do rzeczywistości, dzikiej i pięknej natury na dole.
Tego dnia wraz z łagodnym północnym wiatrem, niosącym orzeźwienie zmęczonym od gorąca ciałom, przybyły stare obrazy. Wspomnienia wzniosły się niczym kurz pod wpływem oddechu ze starej księgi, spoczywającej przez lata na zapomnianym strychu, poruszone zostały przez delikatne i czułe podmuchy.
Zerknęłam na swą towarzyszkę, a przed oczyma zamajaczyła mi połyskująca w świetle złotej tarczy zbroja, którą dawniej nosiła, jednakże w jednej chwili znikła, a wraz z nią wspomnienie czasów świetności. Teraz na sobie miała rozciągnięty, własnoręcznie dziergany sweter koloru brązowego, nabierającego jeszcze większego ciepła w świetle dnia. I pomimo upływu lat ciągle miała pełne życia, radosne, piwne oczy, które niegdyś paliły się do co rusz nowego starcia, kolejnej walki, a w tym momencie przesyłały w przestrzeń opanowanie i szczęśliwy spokój, idealnie łączący się z powiewającą, siwą grzywą na jej starczej, jawiącej się mądrością głowie.
− Pamiętasz? − zapytałam, a ona opuściła wzrok z błękitnego sklepienia na moją twarz, będącą dla niej taką samą jak za dawnych czasów. Spoglądała na gładką, bladą, ale naturalnie i delikatnie zaróżowioną na policzkach skórę, którą przyozdobiona była moja twarz oraz na sterczące z bujnej, jasnej czupryny długie, zaostrzone uszy.
− Jesteś ciągle taka sama. − stwierdziła z głębokim westchnieniem, przepuszczając przez bramy umysłu stare fotografie.
− Poznałyśmy się na wielkiej wojnie, podczas trudnych i ciężkich czasów. Przetrwałyśmy razem aż do obecnej chwili. − rzekła, a przy poruszeniu głową, lwia grzywa opatuliła jej starcze rysy twarzy i uwyraźniła łagodny uśmiech, którym mnie obdarzyła. Przymknęłam radośnie oczy i tak jak i ona, pogrążyłam się na ten krótki moment w przeszłości.
To prawda, poznałyśmy się dawno, dawno temu, kiedy naszym światem targały okrutne wojny rasowe. Piękne dzieci lasu, starzy mieszkańcy gór, okrutne twory świata podziemnego, wspólnicy nocy – zarówno ci ludzcy, jak i zwierzęcy, a także ludzie. Było ich o wiele więcej, jednakże jedynie wspomniani brali udział w całym konflikcie, jako że dysponowali największą siłą spośród różnych ras, które zamieszkiwały nasz świat.
~ Do czego może doprowadzić chciwość?
Zło zdołało zakraść się wszędzie, nawet do moich czystych, nieskażonych brudem lasów. I ja więc, jako wierna ich strażniczka, ślubowawszy przed swą panią i władczynią, pełną prawdziwej mądrości, chronić ich piękno nawet za cenę własnego życia, musiałam wziąć udział w wojnie i przyczynić się do cierpień często istot niewinnych.
My, jak i inni wojownicy zebraliśmy się w armiach, każdy po stronie swych towarzyszy. Po jednej – ludzie, po drugiej zaś my – mieszkańcy lasów. Miałyśmy spleść się w walce przeciwko sobie... Szczęśliwie nie do szło do tego, nie byłybyśmy tutaj teraz razem. Niespodziewany atak sił piekła, doprowadził do sojuszu naszych stron, który trwa aż do dzisiaj i to dzięki niemu wojna dobiegła końca, stopniowo zrzeszając chętne ku temu rasy, a przeważająca ta siła zniosła tych, którzy byli przeciwko zakończeniu wojny. Niegdyś myślałam, że dyplomacja, to coś niegodnego prawdziwego wojownika – teraz jestem świadoma, iż zaślepiona byłam dumą i że dzięki prowadzeniu takich działań, zaznałam niewyobrażalnego szczęścia.
− Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? - usłyszałam głos swej towarzyszki. Jakże mogłabym nie pamiętać? Skinięciem odpowiedziałam, brnąc dalej w obrazy, które dawno już minęły.

...Stałyśmy wraz z naszymi oddziałami otoczone przez przeciwników, gotujących się do walki. Jeden moment, ułamek sekundy i dwie strony zmyły granicę pomiędzy sobą, zlewając się w jeden wielki chaos. Nasi nieprzyjaciele górowali nad nami liczebnie, w dodatku uniemożliwili nam odwrót. Dziewczę z mieczem w ręku, odziane w emanującą delikatną poświatą zbroję, o grzywie wtedy rozwichrzonej i czarnej, pewnym chwytem zacisnęła palce na wiązaniu mej jasnozielonej opończy i przyciągnęła z siłą godną najznamienitszej wojowniczki. Byłyśmy tego czasu bliskie sobie, a potem stałyśmy się jeszcze bliższe...
„Kocham cię” wyrzekła te słowa. Były tak bezpretensjonalnie, prosto i pewnie wypowiedziane, ale jednocześnie pełne wylewającego się z serca uczucia, że tylko ona mogła tak to wyrazić. Nie czekała na jakąkolwiek reakcję z mojej strony i po prostu pocałowała w całym tym ogniu walki, w szczęcie zderzających się tarcz i głośnych uderzeń ostrz o ostrze, pośród ogólnej wrzawy i krzyków walczących, które dla mnie na ten moment znikły jak gdyby mająca miejsce walka nie istniała, a ja nie byłabym pośród zlepiających się ze sobą w starciu wojowników, a w istnym raju.
Lwia grzywa odsunęła się ode mnie w jednej chwili i rzuciła się w sam środek walki, zaczynając siec przeciwników, którzy postanowili napatoczyć się jej pod miecz.

− Śmierć się do mnie zbliża, kochana. Proszę zostań ze mną do końca. - powiedziała głosem pozbawionym smutku, a jedynie przejawiającym pogodzenie się ze stanem rzeczy. Nie żałowała miłości, którą mnie obdarzyła. Jej oczy wyrażały jedynie jej świadomość i zdolność wyobrażenia sobie tego, jak moja długowieczna dusza cierpi i cierpieć lada chwila będzie.
...To ja zostanę sama, jednakże nie żałuję niczego, a zwłaszcza ofiarowania jej swego serca.
Zgarnęłam dłonią srebrzyste kosmyki lwiej grzywy mej ukochanej, odsłaniając jej przeorany zmarszczkami policzek i ucałowałam go z czcią oraz miłością.
To był jeden z dni schyłku naszego wspólnego życia.

...Wiatr figlarnie mieszał ich włosy,
Wypełniając wspomnieniami
ostatnie wspólne chwile....

środa, 2 maja 2012

Reality or dream

Wtargnęłam do hotelowego mieszkania z impetem otwierając drzwi, zaraz po prędkim przekręceniu klucza w zamku, pragnąc jedynie miękkiego i w miarę możliwości wygodnego miejsca do pogrążenia się w beztroskim świecie snów. Co było tym bardziej u mnie pożądane ze względu na brak ku temu okazji, ciągle praca, praca i jeszcze raz praca. Chyba zmieniam się w prawdziwą pracoholiczkę, ale cóż dzięki tylu zajęciom mogłam wreszcie zapomnieć...

Niedbale zakluczyłam drzwi, zrzuciłam z siebie zbędną odzież i jednocześnie włączając jakąś przyjemnie spokojną muzykę w radiu, rzuciłam się na łóżko, będące w tej chwili dla mnie istnym rajem, przewyższającym nawet zebrane w jedno opowiastki o losach duszy po śmierci. Wyruszyłam w morfeuszowe krainy niemalże od razu w momencie zetknięcia się z powierzchnią materacu łóżka. Niczym łódką po wodzie, sunęłam powolnie przez niezrozumiałe dla zmęczonego rozumu obrazy, kolory... Dużo kolorów... Tyle samo wzorów... Wszystko zmieniało się tak szybko, że nie byłam w stanie niczego zarejestrować, aż nastała ciemność...
Czułam miłe muśnięcia kołdry na nagiej skórze, były niczym delikatny dotyk... Jej dotyk. Ciepły i zarazem chłodny – w pierwszej chwili jak lód mogłam się rozpływać w jego żarze, w drugiej zaś przechodziły po moim ciele dreszcze, rozchodzące się z jednego źródła, jak fala utworzona po zmąceniu powierzchni wody...

Kiedyś byłam tym lodem, który Ona potrafiła roztopić,
Tą wodą, którą Ona mogła w każdej chwili zmącić,
Parą wodną, której cząsteczki mogła zebrać jednym wdechem
...Lub odegnać machnięciem dłoni.
Odegnała.

Uniosłam się lekko znad poduszki, czułam czyjąś obecność, plecy instynktownie dawały znać o zbliżającym się do nich potencjalnym drapieżniku. Odwaga na moment wyfrunęła przez pobliskie okno... Na spacer. Zaraz wróciła, neutralizując całkowity paraliż. Skierowałam ukrytą pod kołdrą rękę ku nodze, mając nadzieję na znalezienie zawsze noszonego ostrza. Nic... No tak, byłam prawie naga. Zbliżająca się postać nie traciła czasu i zbliżała się, przyczajona w ciszy, aż dotarła do samego łóżka. I nastała ciemność....
...Z której wybrnęłam otwierając oczy. Nie mogłam się ruszyć i tym razem to nie był paraliż, nieprzytomnie odchyliłam głowę do tyłu, aby zobaczyć co dzieje się z moimi rękoma. Były ciasno przywiązane do metalowych ram łóżka. Wróciłam wzrokiem nad siebie, cień. Nie...
„To Ty!” z moich ust wydobyła się ta jedna wypowiedź, pełna wściekłości, zaskoczenia, bezsilności, irytacji i gniewu... Mogłam się domyślić, że to Ona, zawsze lubiła takie zabawy. „A któż by inny?” usłyszałam w odpowiedzi, wypływającej spomiędzy krwistoczerwonych ust, układających się w dobrze mi znany uśmiech, a następnie dobiegł do mnie szelest poruszanego materiału, jak mogłam wcześniej tego nie wychwycić...? Przesunęła powolnie i kpiąco własnymi dłońmi po moich lekko umięśnionych ramionach, aż dotarła do przywiązanych dłoni, a Jej twarz znalazła się tuż nad moją. Powiedziała: „Jesteś tylko moja.” Ja próbując zaprzeczyć, rozwarłam usta, ale gdy już słowa ruszyły gardłem, w ostatniej chwili ujście im zamknęła smukła dłoń, która zsunęła się potem po szyi na klatkę piersiową. Jej miejsce zaś zajęła krwista czerwień, w której cieple kompletnie się rozpłynęłam...
„Przestań. NIE CHCĘ! Nie wracaj...” powiedziałam, gdy tylko nasze wargi rozłączyły się, a Ona zaczęła pozwalać sobie na coraz więcej... Jak dawniej. Moja zmora zaczęła pozbywać się pozostałej odzieży, którą miałam na sobie, także wkrótce leżałam przed nią tak jak przyszłam na świat, w dodatku tak samo bezbronna.

„Wcale nie jesteś bezbronna” usłyszałam od Niej.

A w uszach rozbrzmiała mi piosenka.
Ciągłe...

Do you wanna touch YEAH
Do you wanna touch YEAH
Do you wanna touch me, there, where
Yeah, oh yeah, oh yeah



Baby, won't you please
Run your fingers through my hair


„Chcesz mnie, ciągle pragniesz, żebym tu była” zaczęła mówić, zjeżdżając dłonią z moich piersi coraz to niżej.

Don't it make you feel so fine
Right or wrong
Don't it turn you on


„Nie chcę”
„To pozbądź się mnie wreszcie”
„Nie mogę”
„Bo tak naprawdę nie chcesz. Zobacz, wcale nie jesteś związana.”


Na pozór ciasne więzy niespodziewanie okazały się być dość luźne, bym była w stanie wydostać spomiędzy nich ręce. Widząc to, aż zaparło mi dech w piersiach. Czyżbym cały czas poddawała się z własnej woli? Nie, to nie możliwe... Wcześniej były tak ciasne, że powoli mi drętwiały nadgarstki... W jednej chwili przypomniałam sobie, jak przejeżdżała dłońmi po moich rękach... Może wtedy je poluzowała? Zerknęłam z lekkim zdezorientowaniem, na znajdującą się u moich nóg. Wyraźnie czekała na coś, na moją decyzję?

„Do you wanna touch me? Maybe, do you wanna kill me? Możesz zrobić co chcesz.” Przesunęła wzrokiem po pościeli, aż natrafiła na zgrabny sztylecik, to było moje ostrze. Swoim spojrzeniem niewerbalnie przekazała mi, że muszę coś wybrać, że nie ma żadnej opcji pośrodku. Albo o niej zapomnę, albo będę żyć przeszłością.

Zabiłam...

Obudziłam się zrywając jak gdybym została wystrzelona z wielkiej procy. Czułam zimny pot, spływający po skórze, nieprzyjemne zimno. Unosząc się na łokciach, rozejrzałam się dookoła, lecz natrafiłam tylko na to, co wcześniej było mi dane widzieć przy wejściu do pokoju. Wyłączyłam energicznym ruchem ręki radio, z którego głośników dobywała się jedna z wielu piosenek Joan Jett i opadłam z powrotem na pomiętą pościel.
Co było dziwne, czułam się znacznie lepiej, nie tylko przez pokonanie zmęczenia, ale i psychicznie.

I'm already free.

sobota, 31 marca 2012

Pieśń o Jurandzie ze Spychowa

Ponowne znalezienie pracy domowej z polskiego. Gimnazjum.
A więc... Prezentuję Pieśń o Jurandzie. xD
___________________________________________________

Był rycerzem jakich mało,
Po wsze czasy okryty będzie chwałą!
Wojownik dzielny i silny był z niego bowiem,
A Jurandem ze Spychowa my go dzisiaj zowiem.
Żył w dostatku i pokoju w swym Spychowie,
Lecz razu pewnego,
Krzyżacy napadli jego.
Żonę mu zabili,
I nikogo nie oszczędzać postanowili...
Jurand jednak przepędził ich
i zemścić chciał li się na nich.

Jak wojna prowadzi do następnej,
Tak zemsta doprowadzi do kolejnej.

Jurand i rycerze krzyża w niezgodzie żyli,
I nawzajem się niejednokrotnie gryźli.
Książę Spychowski do niewoli ich brał,
i nawet za okup wysoki wypuścić ich nie chciał.
Wtedy Krzyżacy na skargę do księcia mazowieckiego przyjechali,
Lecz, proszę drodzy słuchacze, nic tym nie wskórali!

Na chytry plan wpadli i w życie chcieli go wprowadzić,
Mieli córkę Jurandową, Danuśkę, uprowadzić,
Aby Jurand im się poddał,
I ludzi ich i ziemię Spychowskie oddał.
Juranda córkę jeno porwali,
I czekali, aż Jurand się u nich stawi.

On natomiast z powodu swej Danusi utraty,
Udał się do Szczytna, zamku porywaczy.
Czekać przed zamkiem mu kazali.
Azaliż czekał uparcie, aż ktoś go wprowadzi.
Żołnierze niemieccy się naśmiewali z niego,
Albowiem on nie zwracał uwagi na zaczepki typu tego.
W końcu wór na się rozkazali włożyć,
I swą broń u ich stóp położyć.
Jurand cierpiąc zgodził się i na to,
Byleby córkę mu oddano.
Czekał aż go komtur wpuścić zezwoli.
Po czasie jakimś już szedł ku zamkowi.

Krzyżacy go pohańbili,
I fałszywą Danuśkę u jego boku postawili.
Książę Spychowski w swej złości,
Pozabijał niemal wszystkich gości.
Potem go złapano...
I do lochów Wielkiego Juranda zesłano.

Gdy już jeden tylko ze zbrodniarzy krzyża został,
Zakonnik krzyżacki Zygfryd de Lowe się zował,
Na Jurandzie zemścić się postanowił.
Jedyne oko mu wypalił.
Nie dość, że wzrok mu odjął,
To okrutnik język i prawicę Jurandowi odciął.

W tym go wypuszczono stanie,
By Zygfryda nie posądzono o znęcanie.
Danusię też ci on zniszczyć chciał,
Aczkolwiek jego sługa – kat – w jej obronie stał.

Jurand tymczasem wędrował jako żebrak.
Wszyscy myśleli, że to tylko biedak.
Lecz gdy już śmierci był bliski,
Czech Hlawa, zauważył, iż to książę Spychowski.

Zawieźli go oni do Spychowa,
I tam doprowadzili trochę do zdrowia.
Poddani widząc pana swego,
Krzyżakom chcieli odpłacić za to co ich pana spotkało złego.
Jednak Jurand nie chciał do następnej zemsty dopuścić,
I rozkazał Krzyżakom odpuścić...

Kiedy Hlawa zjawił się z powrotem w Spychowie,
Miał ze sobą tego, co Zygfryt się zowie.
Chciał dać go Jurandowi,
By Jurand zemścił się za to, co Zygfryt mu zrobił.

Krzyżak przywleczony do księcia spychowskiego,
Miał zostać zabit przez Juranda wielkiego.
Jurand jednak okazał mu litość,
Zostawił Bogu sprawiedliwość.

Gdy ten został wypuszczony,
Powiesił się – od życia został uwolniony.

Po czasie pewnym Zbyszko przybył,
Lecz Danusi już Bóg cierpień ulżył.
Juranda też w końcu śmierć w swe łapy dostała,
I teraz pewno ze świętymi i Danusią w niebie zasiada.