Znikał i pojawiał się
− Jak wspomnienia...
To był jeden z dni schyłku naszego życia. Siedziałyśmy obie na drewnianych deskach werandy naszego domu i spoglądałyśmy w czyste niebo lśniące słońcem, którym mieniła się poranna rosa, zalegająca na źdźbłach soczyście zielonej, bujnej trawy, ukojeniem napawającej nasze oczy, czasem spadające z marzeń w nieboskłonie do rzeczywistości, dzikiej i pięknej natury na dole.
Tego dnia wraz z łagodnym północnym wiatrem, niosącym orzeźwienie zmęczonym od gorąca ciałom, przybyły stare obrazy. Wspomnienia wzniosły się niczym kurz pod wpływem oddechu ze starej księgi, spoczywającej przez lata na zapomnianym strychu, poruszone zostały przez delikatne i czułe podmuchy.
Zerknęłam na swą towarzyszkę, a przed oczyma zamajaczyła mi połyskująca w świetle złotej tarczy zbroja, którą dawniej nosiła, jednakże w jednej chwili znikła, a wraz z nią wspomnienie czasów świetności. Teraz na sobie miała rozciągnięty, własnoręcznie dziergany sweter koloru brązowego, nabierającego jeszcze większego ciepła w świetle dnia. I pomimo upływu lat ciągle miała pełne życia, radosne, piwne oczy, które niegdyś paliły się do co rusz nowego starcia, kolejnej walki, a w tym momencie przesyłały w przestrzeń opanowanie i szczęśliwy spokój, idealnie łączący się z powiewającą, siwą grzywą na jej starczej, jawiącej się mądrością głowie.
− Pamiętasz? − zapytałam, a ona opuściła wzrok z błękitnego sklepienia na moją twarz, będącą dla niej taką samą jak za dawnych czasów. Spoglądała na gładką, bladą, ale naturalnie i delikatnie zaróżowioną na policzkach skórę, którą przyozdobiona była moja twarz oraz na sterczące z bujnej, jasnej czupryny długie, zaostrzone uszy.
− Jesteś ciągle taka sama. − stwierdziła z głębokim westchnieniem, przepuszczając przez bramy umysłu stare fotografie.
− Poznałyśmy się na wielkiej wojnie, podczas trudnych i ciężkich czasów. Przetrwałyśmy razem aż do obecnej chwili. − rzekła, a przy poruszeniu głową, lwia grzywa opatuliła jej starcze rysy twarzy i uwyraźniła łagodny uśmiech, którym mnie obdarzyła. Przymknęłam radośnie oczy i tak jak i ona, pogrążyłam się na ten krótki moment w przeszłości.
To prawda, poznałyśmy się dawno, dawno temu, kiedy naszym światem targały okrutne wojny rasowe. Piękne dzieci lasu, starzy mieszkańcy gór, okrutne twory świata podziemnego, wspólnicy nocy – zarówno ci ludzcy, jak i zwierzęcy, a także ludzie. Było ich o wiele więcej, jednakże jedynie wspomniani brali udział w całym konflikcie, jako że dysponowali największą siłą spośród różnych ras, które zamieszkiwały nasz świat.
My, jak i inni wojownicy zebraliśmy się w armiach, każdy po stronie swych towarzyszy. Po jednej – ludzie, po drugiej zaś my – mieszkańcy lasów. Miałyśmy spleść się w walce przeciwko sobie... Szczęśliwie nie do szło do tego, nie byłybyśmy tutaj teraz razem. Niespodziewany atak sił piekła, doprowadził do sojuszu naszych stron, który trwa aż do dzisiaj i to dzięki niemu wojna dobiegła końca, stopniowo zrzeszając chętne ku temu rasy, a przeważająca ta siła zniosła tych, którzy byli przeciwko zakończeniu wojny. Niegdyś myślałam, że dyplomacja, to coś niegodnego prawdziwego wojownika – teraz jestem świadoma, iż zaślepiona byłam dumą i że dzięki prowadzeniu takich działań, zaznałam niewyobrażalnego szczęścia.
− Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? - usłyszałam głos swej towarzyszki. Jakże mogłabym nie pamiętać? Skinięciem odpowiedziałam, brnąc dalej w obrazy, które dawno już minęły.
...Stałyśmy wraz z naszymi oddziałami otoczone przez przeciwników, gotujących się do walki. Jeden moment, ułamek sekundy i dwie strony zmyły granicę pomiędzy sobą, zlewając się w jeden wielki chaos. Nasi nieprzyjaciele górowali nad nami liczebnie, w dodatku uniemożliwili nam odwrót. Dziewczę z mieczem w ręku, odziane w emanującą delikatną poświatą zbroję, o grzywie wtedy rozwichrzonej i czarnej, pewnym chwytem zacisnęła palce na wiązaniu mej jasnozielonej opończy i przyciągnęła z siłą godną najznamienitszej wojowniczki. Byłyśmy tego czasu bliskie sobie, a potem stałyśmy się jeszcze bliższe...
„Kocham cię” wyrzekła te słowa. Były tak bezpretensjonalnie, prosto i pewnie wypowiedziane, ale jednocześnie pełne wylewającego się z serca uczucia, że tylko ona mogła tak to wyrazić. Nie czekała na jakąkolwiek reakcję z mojej strony i po prostu pocałowała w całym tym ogniu walki, w szczęcie zderzających się tarcz i głośnych uderzeń ostrz o ostrze, pośród ogólnej wrzawy i krzyków walczących, które dla mnie na ten moment znikły jak gdyby mająca miejsce walka nie istniała, a ja nie byłabym pośród zlepiających się ze sobą w starciu wojowników, a w istnym raju.
Lwia grzywa odsunęła się ode mnie w jednej chwili i rzuciła się w sam środek walki, zaczynając siec przeciwników, którzy postanowili napatoczyć się jej pod miecz.
− Śmierć się do mnie zbliża, kochana. Proszę zostań ze mną do końca. - powiedziała głosem pozbawionym smutku, a jedynie przejawiającym pogodzenie się ze stanem rzeczy. Nie żałowała miłości, którą mnie obdarzyła. Jej oczy wyrażały jedynie jej świadomość i zdolność wyobrażenia sobie tego, jak moja długowieczna dusza cierpi i cierpieć lada chwila będzie.
...To ja zostanę sama, jednakże nie żałuję niczego, a zwłaszcza ofiarowania jej swego serca.
Zgarnęłam dłonią srebrzyste kosmyki lwiej grzywy mej ukochanej, odsłaniając jej przeorany zmarszczkami policzek i ucałowałam go z czcią oraz miłością.
To był jeden z dni schyłku naszego wspólnego życia.
Wypełniając wspomnieniami
ostatnie wspólne chwile....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz