Wokół dostrzec jedynie można było ciemność... Mrok, który ogarniał wszystko w polu widzenia i nie dopuszczał do oczu nawet nikłego blasku jakiegokolwiek światła. Ile to jeszcze mogło trwać? Stanie w tej ciemności, samotnie, bez nikogo, ale obserwowana przez czyjeś niewidoczne oczy...
Nagłym, gwałtownym ruchem do pozycji siedzącej zerwała się, uprzednio leżąca i śpiąca jasnowłosa dziewczyna o prawie nieskazitelnej cerze, którą zakłócały teraz jednie ciemne sińce pod oczyma. Nie sypiała, bądź naprawdę źle spała. Dziewczyna rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu swymi niebieskimi oczyma, będąc trochę zdezorientowaną po wybudzeniu się ze snu. Trzęsła się delikatnie, czując jak po plecach i skroni spływa jej zimny pot, ale to nie przez to było jej tak okropnie zimno. W jej pokoju panował teraz przejmujący aż do szpiku kości chłód. Zeszła z łóżka i stanęła wyprostowana, ubrana jedynie w koszulę nocną, a po wykonaniu tejże czynności, skierowała swój wzrok w stronę okna – było szczelnie zamknięte, a zasłony trwały w bezruchu, nieporuszane przez jakikolwiek podmuch wiatru. Dziewczyna zastanowiła się skąd mogło brać się ów zimno. Narzuciła na siebie szlafrok i zaczęła iść w kierunku drzwi, jakby nie zauważając cienia tańczącego w jednym z kątów pokoju. Drżącą dłonią nacisnęła klamkę i pchnęła drewniane drzwi, które otworzyły się z cichym skrzypieniem. Zerknęła na swoje blade, drżące i smukłe dłonie... Doprawdy przebywanie samej w tym domu mocno i źle oddziaływało na jej psychikę. Czyżby było tak, jak powiedział jej przyjaciel z dawnej miejscowości, w której mieszkała, czy miała lęki? Urojenia? Była chora? Już nie potrafiła sama tego odróżnić, ale coś wewnątrz kazało jej myśleć przeciwnie, bo to wszystko, co teraz z nią się dzieje, zaczęło się wtedy, gdy otrzymała w testamencie dom swojej prawdziwej matki i wprowadziła się do niego razem ze swoim chłopakiem, a przyszłym mężem. Bała się niemiłosiernie, gdy szła tak w półmroku korytarza. Kilka lamp u sufitu nie działało, a nie zdążyli ich jeszcze z Peterem – bo tak miał na imię jej ukochany – wymienić na nowe. Stąpała powoli po podłodze, a deski skrzypiały co jakiś czas pod jej bosymi stopami. „Właśnie!” pomyślała, dopiero sobie przypominając, że nie było w łóżku jej chłopaka. Gdzie mógł pójść o tak późnej porze, że aż wczesnej?
- Peter! Gdzie jesteś? - zawołała z początku cicho, ale po kilku sekundach zdołała podnieść głos i zakrzyknąć na cały dom. Nikt się nie odezwał, więc zaniepokoiła się wielce. Gdyby był, powinien ją usłyszeć... I w tejże chwili znowu zaczęły się jej lęki, a jeśli On coś zrobił jej chłopakowi? Dziewczyna zbiegła migiem po schodach na dół, nie starając się już o zachowanie ciszy.
- Peter! Peter! Jesteś tam? - krzyknęła, lądując po skoku ze stopnia na samym dole tego olbrzymiego domu. Wbiegła najpierw do kuchni, gdzie zapaliła szybko światło. Jedynie w tej części budynku czuła się w miarę bezpiecznie. Teraz, to znaczy po zapaleniu światła, było zupełnie inaczej, cieplej i przyjemniej, a wnętrze pomieszczenia dawało dziewczynie uczucie bezpieczeństwa. Rozejrzała się, a potem podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz, chcąc zobaczyć, czy nikogo tam nie ma. I nie było. Odwróciła się plecami do okna i chciała już iść w stronę drzwi, aby przeszukać dom, ale znieruchomiała, wlepiając wzrok w blat prostokątnego stołu... Na jego środku leżał świeży kwiat, purpurowy japoński irys. Jasnowłosa była jak najbardziej pewna, że wcześniej go tam nie było.
- Peter! Nie żartuj sobie! To niej jest śmieszne! - krzyknęła i szybkim krokiem poszła w stronę drzwi, choć jej głos był trochę przestraszony, to szła pewnie, chcąc odnaleźć swojego chłopaka. Gdy była już poza kuchnią, znów oplótł ją ten straszliwie zimny chłód. Opatuliła się mocniej szlafrokiem i zaczęła zaglądać kolejno do każdego pomieszczenia. Niestety, nikogo nie zdołała znaleźć, a już na pewno Petera. Po przeszukaniu wszystkich pomieszczeń na dole, była mocno wystraszona. No prawie wszystkich... Popatrzyła się w stronę drzwi, po których otwarciu dostrzec można było zawsze te same strome schody, prowadzące do piwnicy. Zadrżała na samą myśl o tym miejscu. Zawsze, kiedy tam wchodziła, ogarniał ją niewyobrażalny lęk i słyszała dziwne, ciche głosy. Peter nigdy ich nie słyszał, dlatego zawsze mówił, że jej przyjaciel z dawnej miejscowości ma rację jeśli chodzi o urojenia. Blondynka wzięła głęboki wdech i niepewnym krokiem ruszyła ku masywnym drzwiom od piwnicy, które następnie otworzyła, by potem zacząć schodzić po schodach na sam dół.
-Peter? Peter..? Jesteś tam? - zawołała z wyraźnie zlęknionym głosem. Dopiero po chwili jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, ale nadal z trudem widziała co jest dalej, bo i tutaj światło było bardzo nikłe, podobnie jak na korytarzu. Na moment przytrzymała się ściany, zawiał mocniejszy wiatr... Ale zaraz, skąd ten powiew w piwnicy? Przecież nie było tu żadnych okien, a co za tym idzie – nie powinno być tutaj żadnego przeciągu. Zatrzymała się dopiero na samym dole, widząc jedynie zarysy ścian, wyglądających na bardzo stare, niemalże kilkuwiekowe i najprawdopodobniej tyle sobie właśnie liczyły. Duże, masywne, ciężkie, wyglądające na rodem wyciągnięte ze średniowiecza. W pewnym momencie usłyszała tylko niezbyt głośne pyknięcie, które jednak odbiwszy się od grubych ścian niemalże pustej piwnicy, z wyrazistością dotarły do jej uszu, w tej samej chwili już nawet to nikłe światło znikło, a ona pozostała w całkowitej ciemności. Jęknęła cicho w w swym przerażeniu, domyśliła się, że musiały pójść korki. Nie miała jednak zamiaru porzucać swego zadania, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ze strachu może już się go potem nie podjąć.
„Peter..? Kochanie?” chciała znów zawołać, ale głos ugrzązł w jej gardle, kiedy nadepnęła na coś mokrego, po kredowego odcieniu skórze przeszedł ją niemiły dreszcz. Przełknęła głośno ślinę, razem z uwięzionymi słowami i ruszyła dalej w panice.
-Pet... - nie dokończyła. Potknęła się o coś i runęła jak długa na zimną, twardą powierzchnię podłogi piwnicy. Dziewczyna mruknęła coś do siebie pod nosem i lekko uniosła się na rękach, chcąc zobaczyć cóż to mógł być za przedmiot. Nie mogła jednak dostrzec owej tajemniczej rzeczy, było zbyt ciemno. Podniosła się do końca i przykucnęła, zaczynając na oślep obmacywać ziemię drżącymi dłońmi, aż natknęła się na coś zimnego i sztywnego, przejechała po tym palcami i omal nie krzyknęła w przerażeniu, w porę zakryła sobie usta dłonią. To była ręka, zbliżyła się trochę bardziej i po omacku przesunęła dłoń, w poszukiwaniu głowy tak, jakby chciała upewnić się, kto to, chociaż zdecydowanie wolała nie wiedzieć, że będzie to jej chłopak. I już jej spłynęły łzy po bladych jak śnieg policzkach, kiedy dotknęła czoła leżącego człowieka, czuła na palcach już zimną, lepką ciecz, z całą pewnością byłą to schnąca krew. Skuliła się na kilka sekund, jak małe przerażone dziecko, a potem biegiem pobiegła w kierunku drzwi - tam skąd przyszła, choć pewna nie mogła być, czy dobrze biegnie w panującym naokoło mroku. Dotarła do schodów, czego dowiedziała się, gdy potknęła się o pierwsze stopnie i przewróciła, uderzając w ich kant głową. Zawirowało jej tedy w głowie, czuła gorącą krew, sączącą się z okolicy jej głowy, aczkolwiek wydawało się, iż nie zwraca na to uwagi, w myślach dziewczyny pulsowały tylko i wyłącznie myśli o wydostaniu się. Momentalnie podniosła się i zaczęła wspinać się po schodach do góry. Nie chciała zostawać tutaj ani sekundy dłużej, panika już zbyt mocno zagnieździła się w każdej komórce jej ciała.
Dobrnęła do ciężkich drewnianych drzwi piwnicy i już chciała przez nie przebiec, ale w tym samym momencie zatrzasnęły się one przed nią, poczuła jakby coś ją popchnęło na dół, na szczęście w ostatniej chwili złapała się krawędzi wystającej cegły i uchroniła się tym samym przed prawdopodobnie śmiertelnym upadkiem. Stanęła tak na szczycie schodów jak zamrożona, wpatrując się w ciemność na dole zamglonym, niewidzącym wzrokiem. „Co to było?” myślała, bo przecież wyraźnie czuła, ze coś ją popycha. Nie mogło jej się to zdawać, umysł nie mógł jej tak okrutnie oszukać. Jasnowłosa zagryzła wargę w zdenerwowaniu i spróbowała otworzyć zatrzaśnięte drzwi... Niestety, jej działania na nic się zdały. Poczęła więc uderzać zaciśniętymi w pięści dłońmi o ich powierzchnię
-Pomocy! - krzyknęła, chociaż i tak dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nikt nie usłyszy jej nawoływań, nawet jeśli miałaby sobie przez to zedrzeć gardło. Dosłyszeć można było w mroku jej ciche pochlipywanie. Co miała teraz zrobić? Usiadła w niewiedzy na jednym ze stopni schodów i zamyśliła się, próbując jednocześnie przywrócić chociaż częściowy spokój umysłowi. Zadrżała w wyniku działania kolejnego chłodnego powiewu, którzy przedarł się aż pod jej szlafrok, dostała gęsiej skórki i przymknęła oczy, ale natychmiastowo je otworzyła, kiedy usłyszała jakieś kroki. Tylko skąd one dochodziły... Z wnętrza domu, czy z piwnicy. Przyszła jej do głowy myśl, że może Peter był tylko nieprzytomny i teraz obdarzona niewiadomego pochodzenia siłą, dźwignęła się na nogi i zaczęła zbiegać po stromych schodach.
-Peter? - zawołała, ale nikt nie odpowiadał. I wtedy znów poczuła ten dziwny dotyk, ale teraz pchał ją delikatnie przed siebie i jakby chronił? Czuła to, ale przerażona poddała się temu . Nie miała bladego pojęcia co tu się dzieje. Czy jej lęki już przybrały tak na sile? A może naprawdę ten stary dom zamieszkiwał jakiś duch? Jednak... Z drugiej strony musiał mieć rozdwojenie jaźni, skoro najpierw próbował ją zepchnąć, a teraz pilnować. Głowa jej pękała od bólu i myśli. Stanęła przed ciałem chłopaka, nadal leżał na swoim miejscu. Z trudem powstrzymywała napływające łzy. Musiała się uspokoić... Co robić dalej? W tym celu dobrym posunięciem było oddalenie się od zwłok, tak też uczyniła.
Usiadła w jednym z rogów piwnicy, chowając się za jakimiś skrzynkami, tam skuliła się, obejmując nogi rękoma i chowając w nichgłowę. Zaczęła brać głębsze oddechy, podejmując próbę ukojenia nerwów. Niezbyt dobrze jej to szło, ale widać było drobne efekty. Minęło jakieś pięć minut i znów poczuła to przejmujące do szpiku kości zimno, tym razem poczuła coś jeszcze, a był to delikatny dotyk czyjejś dłoni na jej ramieniu. Doprawdy, chyba naprawdę zwariowała. Gwałtownie podniosła się na nogi, rozglądając dookoła nerwowo swymi niebieskimi oczyma.
-Kto tu jest?! - wydusiła z siebie, ledwie oddychając przez na nowo narastające napięcie. Przycisnęła się plecami do ściany, nie chcąc zostać zaskoczoną od tyłu. Rozglądała się nadal dookoła, próbując coś wypatrzyć, jednakże nic nie widziała.
-Irisviel... - usłyszała cichy, odbijający się od ścian głos, który jednocześnie brzmiał tak, jakby dochodził z oddali. Przywarła mocniej do ściany, a po plecach przeszły jej dreszcze, kiedy doszedł do jej uszu ów dźwięk. Tajemniczy głos powtórzył po chwili to samo, teraz jasnowłosa lepiej się w niego wsłuchała, stwierdzając po tym w myślach, że to głos jakiejś kobiety. Ale skąd mogła się tu wziąć? Z drugiej strony... Mógł być to duch. Nie mogła się skupić. Wtedy słowo zostało powtórzone jeszcze raz, dziewczynie zdawało się, iż musi być to czyjeś imię. Więcej niż trzy razy, dźwięk się nie powtórzył i nastała przerażająca cisza, oczekująca "burzy".
Jasnowłosa nagle złapała się rękoma za głowę, w której zaczął pulsować dziwny ból, jednocześnie widziała przed oczyma jakieś dziwne, niewyraźne obrazy, chociaż oczy miała zamknięte... To działo się w jej umyśle. Upadła na kolana i skuliła się na podłodze, w dalszym ciągu trzymając za głowę.
-Przestań! - wydała z siebie zduszony krzyk, chcąc przerwać ukazujące się jej obrazy. A co widziała?
Nieznajoma jej dziewczyna wpadająca do piwnicy, albo raczej popchnięta przez jakąś mocarną rękę. Potem krew. Twarz owej dziewczyny wykrzywiona w grymasie cierpienia. Ciemność. Potem znowu mężczyzna i kobieta, tym razem było jaśniej. Splecione ręce, mimo iż ten obraz trwał zaledwie ułamek sekundy, dostrzegła, że obie ręce były kobiece. Mrok, zapłakane oczy, światło na górze schodów. Zespolone usta. Potem znowu ciemność...
Czuła mocny, pulsujący ból.
Leżąca na ziemi postać, zastygła w całkowitym bezruchu. Ponownie ukazał się mężczyzna, zaniepokojenie na jego zamazanej twarzy. Zniknął. Ruchy łopaty, wykopany dół. Potem kilka cieni o ludzkich kształtach. Dziwny, zapewne bardzo stary samochód z jakiejś innej epoki, znikający w dali. I koniec. Ciemność.
Ból w jej głowie zanikł, a ona mogła wreszcie otworzyć oczy, aczkolwiek bała się teraz podnieść, czuła jak drżą jej ręce. „Co to było?” myślała. Rozejrzała się wokół – nic, tylko i wyłącznie czerń mroku. W chwilę po tejże czynności coś wewnątrz kazało jej iść w stronę przeciwległej ściany, usłuchała się tego uczucia i powstawszy na nogi ruszyła w odpowiednim kierunku. Kiedy zbliżała się do niej, robiło się coraz zimniej, chłodny powiew dawał ciągle o sobie znać. Dotknęła powierzchni ściany, sama nie wiedziała dlaczego, a potem nie wiedzieć czemu, zastukała, wydobył się dziwny, pusty dźwięk tak, jakby za ścianą znajdowała się pusta przestrzeń. Miała sucho w gardle, czy powinna zburzyć ścianę? Wydawała się niezbyt mocna. Zatem wzięła pierwszą lepszą rzecz, która nadawała się do uderzania w twarde powierzchnie. A tym przedmiotem okazała się odpadła, stara cegiełka. Zaczęła uderzać nią o ścianę, okazało się, że było to całkowicie zbędne, wystarczyło jedynie zdrapać tynk, a za nim ukazał się fragment ściany z cegieł, jedna z nich nie była przytwierdzona zaprawą murarską. Ją mogła wyciągnąć. Zabrała się do wyciągania cegły ze ściany, po kilku minutach trudu, udało jej się to. Zastygła w niepewności, spoglądając ku widniejącemu w ścianie otworowi. Nie była pewna, czy dobrze będzie włożyć tam rękę. Raz kozie śmierć – zanurkowała tam najpierw dłonią, ale zaraz okazało się, że zmieści się tam całe jej przedramię, które po chwili również wcisnęła. Obmacała wszystko dookoła dłonią, aż natrafiła palcami na jakiś twardszy przedmiot. Niezbyt duży, ale też nie aż taki mały, spróbowała go chwycić, był za daleko, musiała włożyć rękę głębiej, dopiero wtedy udało się dziewczynie pochwycić tajemniczy przedmiot, który następnie szybkim ruchem wyciągnęła. Musiała nieźle wytężyć wzrok, ażeby cokolwiek dojrzeć, nawet z bliska ledwie widziała. Znalezisko było średniej wielkości notatnikiem o twardej okładce, do której przytwierdzony był malutki, wypisany ołówek. Czuć było od niego zapach starości. Dziewczyna zagryzła dolną wargę, nie mogła tu go obejrzeć, jej oczy nie dostrzegały kształtów liter. I wtedy, jakby za sprawą jakiejś magicznej sztuczki, światło na powrót się zapaliło. Chociaż nie było jakieś wyjątkowo mocne, to wystarczało, aby dojrzeć wszystko wokół. Zesztywniała, widząc leżące płasko na ziemi zwłoki Petera, umaczane w kałuży krwi. Szybko odwróciła wzrok i wzięła kilka głębokich wdechów na uspokojenie, a następnie otworzyła notatnik na pierwszej stronie, gdzie widniał zapewne podpis właścicielki. „Emily Megan Grandt”. Dziwne... Nazwisko wydawało się dziewczynie dość znajome, jednakże nie znała żadnej osoby posiadającej takowe. Przeszła na którąś z dalszych kartek i natknęła się na taką oto notatkę:
2 marca 1886r
Zakochałam się. Czy to możliwe? Nigdy nie chciałam się zakochać, a to przyszło tak nagle, chociaż odbywało się stopniowo. Teraz czuję jak moje serce szybciej bije, gdy jestem przy tej osobie, chociaż ona pewnie nie wie, co tak naprawdę czuję. Pozostała mi kwestia tego, czy wyznać uczucie, czy nie. Może lepiej zaczekam.
Już od początku miała wrażenie, że to będzie pamiętnik, a przekonała się o tym, widząc jedną z notatek. Zapiski zaintrygowały ją, chociaż umysł podpowiadał jej, że nie powinna tego czytać, za to coś innego pchało ją do tego, ale nie była to ciekawość... na pewno nie. Nie zwracała jednak na to uwagi i przeniosła się na inną kartkę.
10 marca 1886r
Znów byłam z przyjaciółką nad rzeką. Miałyśmy niezły ubaw, bawiąc się w wodzie, a potem odpoczywając w towarzystwie wysokiej trawy i promieni słońca. Jednak we wnętrzu nadal czułam, że cierpię. Kochałam moją przyjaciółkę, w każdym razie nie była to przyjacielska miłość, kochałam ją o wiele mocniej, jak jeszcze nigdy nikogo. Miałam kolejną okazję, by jej to wyjawić, dlaczego nie mogę tego zrobić?
Chyba boję się odrzucenia...
Jasnowłosa już tak mocno wciągnęła się w pamiętnik, że nie mogła wytrzymać, by nie zajrzeć dalej. Przepływało przez nią pragnienie dowiedzenia się, któż mógł być ową kochanką, z tej notatki dowiedziała się jedynie, że to była przyjaciółka właścicielki pamiętnika. Przeszła pobieżnie dwie następne strony i zatrzymała się na trzeciej z kolei.
15 marca 1886r
Już nie mogę wytrzymać, źle się z tym wszystkim czuję. Coraz bardziej chcę jej to powiedzieć, nie mogę się jednak przemóc, aby to uczynić. Ból chwyta mnie, gdy tylko widzę jakąś rzecz, która kieruje moje myśli na jej temat.
Tylko tu mogę wykrzyczeć mym niemym krzykiem moje jedyne pragnienie...
Irisviel, kocham Cię!
Przyjrzała się badawczo swymi niebieskimi oczyma wypisanemu imieniu. Tamten głos... wymawiał właśnie to imię! Czyżby to był duch? Po plecach przeszły jej ciarki, przypomniało się jej, że jest sama, a zadrżała ze łzami w oczach, gdy tylko jej wzrok zauważał ciało chłopaka. Przekartkowała kilka, może kilkanaście stron i zatrzymała się na innej.
1 kwietnia 1886r
Wydaje mi się, że już tak dużo czasu minęło od wyjawienia swojej miłości do Irisviel von Einzbern... Jesteśmy nadal razem i obie nie zamierzamy dopuścić do rozejścia. Teraz już niczego nie pragnę oprócz trwania przy niej do końca swych dni.
Irisviel? Einzbern?! Wprawiło ją to w niemałe zdumienie. Przypomniała sobie, jak oprócz domu, otrzymała również drzewo genealogiczne swojej rodziny w grubej księdze, przy oglądaniu jej natknęła się właśnie na to imię. To była jej matka. Ale dlaczego przepisała dom swojej przyjaciółki jej? To było dla niej niejasne i całkowicie nielogiczne. Będzie musiała prześledzić cały pamiętnik niejakiej Emily Megan... Wstrzymała oddech, kartki same przesunęły się, ukazując kolejną stronę, tak jakby notatnik sam chciał pokazać jej najważniejsze fakty. Przeczytała na głos tym razem zapis z:
5 maja 1886r
I stało się nieszczęście. Dlaczego to musiało się wydarzyć? Nikt miał nie dowiedzieć się o naszej miłości, a my żyłybyśmy w ukryciu - szczęśliwe. Wczoraj jednak Irisviel miała zamiar zostać u mnie na noc. Mój ojciec wyjechał na kilka dni. Tamtej nocy stało się to, kochałyśmy się. Było cudownie, nie mogę opisać tego słowami, wszystko jednak prysło tak szybko jak bańka mydlana, kiedy mój rodziciel niespodziewanie wrócił do domu i szukając mnie, zastał nas w sypialni. Widziałam w jego oczach wściekłość i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, że z trudem powstrzymuje wybuch gniewu. Z doświadczenia wiedziałam, że jest bardzo impulsywny, o dziwo zdołał się jednak opanować. Kazał mi zejść rano do niego i porozmawiać. Wiedziałam, że jego gniew następnego dnia będzie jeszcze większy.
Spędziłyśmy noc razem w niepokoju. Irisviel wczesnym rankiem zostawiła mnie samą i wróciła do swego domu.
Rozmowa z ojcem rozerwała moje wcześniejsze wyobrażenia o niej. Nie chciałam się poddać jego woli, ale on uparcie stawiał na swoim, mówiąc, że znalazł już dla mnie odpowiedniego męża, a ja mam zostawić swoją kochankę "i koniec kropka". Przeciwstawiłam się mu i to było moim błędem. Dobrze, że pamiętnik miałam schowany w piwnicy, bo nie miałabym do niego teraz dostępu. Tak... Zostałam zamknięta w tej straszliwej piwnicy przez własnego ojca. Powiedział, że tutaj mam wszystko przemyśleć, a gdy już wybiorę odpowiednią drogę zawołać go. Oczywiście nie miałam zamiaru tego robić, nie chciałam nikogo innego oprócz Irisviel...
Wypuściła w napięciu powietrze, przeczytawszy tą dość wyczerpującą notatkę w porównaniu do poprzednich, które widziała. W głowie kłębiło się wiele, nakładających na siebie myśli. Emily została tutaj zamknięta... Może nawet siedziała tu, gdzie teraz ona sama. Zadrżała. Jak ojciec mógł potraktować ją w ten sposób... Własną córkę. Westchnęła ciężko. Prawdę mówiąc nie chciała tego dalej czytać, ale niewiadomego pochodzenia siła pchała ją do tej czynności. Znów dał się czuć ten dziwny powiew, który teraz przewrócił strony pamiętnika, otwierając się na innej. Nie zastanawiała się nad tym zjawiskiem i zaczęła czytać dalej.
15 maja 1886r
Cholera... Nadal tu siedzę. Mojemu ojcu chyba nawet nie przyszło na myśl, żeby mnie wypuścić. Gdyby nie pokojówka, pewnie leżałabym tu już martwa i obgryziona przez szczury. Najgorsze, że nie wiem co tam się dzieje. Nie mam żadnego kontaktu z Irisviel.
Boję się...
I znów kartka przewinęła się na następną stronę zupełnie sama.
17 maja 1886r
Jeden z moich najszczęśliwszych dni. Pokojówka otworzyła drzwi, wprowadzając Irisviel do środka i mówiąc, że ojciec wyjechał na trzy dni, zapewne do rodziny ów „mojego przyszłego narzeczonego”. Nie chciała o tym myśleć. Irisviel rzuciła mi się od razu w ramiona i zaczęła płakać, ja zresztą też. Wyjawiła mi swój pomysł. Ucieczka. Pokojówka miała nam pomóc z tego co mówiła Irisviel, pewnie wcześniej wszystko obgadały. Od razu wcieliłyśmy swój plan w życie, ale jak się potem okazało, wyjazd ojca był podstępem, aby mnie sprawdzić. I nakrył nas. Tego dnia, gdy się spotkałyśmy, coś obdarzyło nas niesamowitą siłą. A może to był przypadek? Zaczęło się od lekkiego popychania z ojcem. Irisviel stała z boku, a potem (pewnie specjalnie) otworzyła drzwi od piwnicy, ja rozumiejąc intencje tego czynu, popchnęłam ojca w tamtą stronę. Jeszcze jedno specjalnie wyprowadzone popchniecie i stoczył się po schodach. Nigdy bym nie przypuściła, że będę kiedykolwiek do tego zdolna... Do zabójstwa.
Notatnik otworzył się na kolejnej stronie z zapiskiem. W niej narastało cały czas napięcie i chęć wiedzy o tym wszystkim, co się wydarzyło.
18 maja 1886r
Wczorajszą noc spędziłyśmy razem w domu. Była jedną z najgorszych w mym życiu. W moim umyśle nawet następnego dnia panował zamęt, jakbym miała oszaleć. Na szczęście Irisviel była blisko mnie i nie odchodziła na krok. Co się dokładnie wczoraj działo? Po „wypadku” zadzwoniłyśmy po pomoc, ażeby jakoś zmylić trop... że to niby był wypadek. Na szczęście jakoś wyszłyśmy z tego obronną ręką. Na wsi nikt nie chciał specjalnie roztrząsać takich spraw, a zwłaszcza tych o posiadłościach, których było jeszcze kilka oprócz mojej, a właściwie mojej i Irisviel, która powiedziała, że jej rodzice nie mają nic przeciwko byśmy były razem. Doprawdy, ucieszyło mnie to bardzo. Zawsze lubiłam jej rodziców... Byli tacy ciepli, troskliwi. Zupełnie inni niż wszyscy bogaci. Jak widać, nie wszyscy są tacy sami.
Dziękuję ci Boże za to szczęście i przepraszam za mój niewybaczalny grzech, który uczyniłam.
Niebieskooka znów wstrzymała oddech. Kartki gwałtownie zafalowały i przekartkowały się pod wpływem własnego życia. To był prawie koniec pamiętnika..
20 stycznia 1888r
Nie... Już nie mogę tak żyć. Czuję wokół Jego obecność. Dręczy mnie na każdym kroku. Jest przepełniony zemstą, chce mnie zabić... Próbowałam wszystkiego, żaden egzorcysta nie pomógł, żadne medium również. Duch... On jest za silny.
Nie wytrzymam długo... Przepraszam Irisviel.
Jestem pewna, że wkrótce zginę, całą posiadłość i wszystko co w niej zapisuję Tobie, Irisviel von Einzbern, życzę sobie jedynie, abyś nie umierała razem ze mną, jak obiecałaś. Będę na ciebie czekać, tam... gdzieś. Spotkamy się, wierzę w to, kochanie.
Emily Megan Grandt
I ostatnia literka wyrazu była już bardzo niewyraźna, a kropka na końcu, wcale nie była kropką, a jedynie kreską, zrobioną przez przypadek. Domyśliła się, że śmierć spotkać ją musiała nagle. Wyrzuciła szybko z głowy wyobrażenia wydarzeń i sprawdziła ostatnie strony, które – tak jak myślała – były zupełnie puste. Teraz wiedziała do kogo należał tajemniczy, wołający głos. Jej matka umarła. Więc dlaczego Emily nadal pozostała w domu? Może się nie spotkały... A może to zemsta ojca ją tutaj trzyma... Więc należałoby wypędzić go stąd...
Dopiero zdała sobie sprawę, z tego, że chce pomóc duchowi Emily. Sama nie wiedziała dlaczego. Mimo tak okropnych przeżyć od tych duchów zamieszkujących dom, po poznaniu historii, chciała przynieść ukojenie duszy Emily, pierwszej miłości jej matki. Wcale nie przeszkadzało jej to, że dwie kobiety były razem. Westchnęła cicho. Co miała zrobić? Zaczęła nerwowo chodzić po piwnicy, myśląc gorączkowo nad tym. Głowę rozsadzały jej różnego rodzaju myśli. Wiedziała, że drzwi w dalszym ciągu będą zamknięte, domyślała się teraz, że to sprawka ducha ojca Emily. Zagryzła mocno wargę. Jak przepędzić ojca? Zesztywniała. Przed sobą ujrzała nikle widoczną postać wysokiego mężczyzny. Był podobny do tego z wizji, które zaatakowały jej umysł przed kilkunastoma minuty. Zjawa zaczęła sunąć ku niej. Nie miała odwagi poruszyć nawet palcem. Krzyknęła w strachu, już nie mogła wytrzymać ze swej paniki. W pewnym momencie usłyszała gdzieś za sobą głos, był cichy, trochę monotonny. Zanikał na końcu każdego wyrażenia.
- Irisviel... Chodź do mnie... - słyszała. Nie nazywała się Irisviel, ale jeśli duch Emily widział ją jako jej matkę? Zagryzła wargę patrząc w przerażeniu na widmo ojca. Zaczęła się cofać do tyłu. Jeden krok, drugi jeszcze niepewniejszy od poprzedniego, a potem już odwróciła się plecami do sunącego w jej stronę ducha i poczęła biec w kierunku, z którego dosłyszała wcześniej głos. Zamknęła oczy, biegnąc na oślep, aż poczuła, że coś ją zatrzymuje. Niewidzialne dłonie, objęły ją w pasie i przyciągnęły do siebie. Otworzyła oczy, ale wtedy nic nie ujrzała.
- Irisviel... Zamknij oczy... Ze mną jesteś bezpieczna... - dosłyszała jedynie głos niewidocznej osoby. Zgodnie z poleceniem, zacisnęła powieki i wtuliła się w niematerialną postać w strachu spowijającym całe serce i umysł. Zdołała z siebie wykrztusić jedynie cichym szeptem:
- Nie jestem Irisviel... Jestem jej córką... Nazywam się Justicia...
Zjawa ojca zatrzymała się, a je obie otoczyła niemalże niewidoczna, jasna poświata, w której było teraz widać przeźroczystą postać pięknej kobiety. Irisviel nie mogła słyszeć ich rozmowy, ale miała ona postać mniej więcej taką:
- Ojcze... Nic jej nie zrobisz.
- Puść ją... Ona nie jest twoją Irisviel.
- Zdaję sobie z tego sprawę... Ale to jej córka... I ją mogę kochać, aby obronić przed tobą.
- To ci nie wystarczy. Musisz mnie odesłać. A to zrobisz wtedy, gdy spotkasz swą Irisviel. Czyż to nie obłęd? Błędne koło nie mające początku, ani końca! Ja nie odejdę, dopóki ty nie spotkasz się z Irisviel, to moja kara... a ty nie możesz się z nią spotkać, bo ja cię trzymam, przez to, że mnie zabiłaś!!
- Znam na to sposób. Nie będziesz już więcej zabijał.
- Zobaczymy.
Jasnowłosa zaciskała mocno powieki, trwając w ciszy. Co się działo? Miała mieć zamknięte oczy, ale ciekawość pchała ją, aby je otworzyła. Tylko na moment... Ale ponownie usłyszała głos Emily.
- Nie otwieraj oczu... - więc zacisnęła je jeszcze mocniej. Zjawa tymczasem znikła, ale wiadome było, że będzie wszystko co się rozgrywa w piwnicy obserwować z „ukrycia”. Duch kochanki jej matki spojrzał się teraz na dziewczynę trzymaną w ramionach. Nadal wiedziała, że dzieli je ściana, tak jakby były w innych światach.
- Justicia..? Nie mam prawa cię o to prosić. Ale czy zechciałabyś pomóc w odesłaniu mnie i duszy mego ojca? - zapytała swym cichym głosem posiadającym dziwne echo. Dziewczyna mimo woli uchyliła powieki i swymi niesamowicie niebieskimi oczyma spostrzegła twarz kobiety. Zamurowało ją, ale nie na długo.
- Jak? - zapytała, chciała pomóc, nie ważne co by to było. Czuć było napięcie w trwającej przez kilka chwil ciszy.
- Wezwij swoją matkę... To, że czujesz obecność duchów, to znaczy, że masz predyspozycje, aby to zrobić. Wiem to. Musisz wpuścić jej duszę do swego ciała. - powiedziała ze smutnym i przepełnionym cierpieniem wzrokiem. - Muszę się jeszcze raz z nią spotkać. - dodała po chwili.
- Czyli mam posłużyć jako opakowanie na moją matkę..? W... Porządku. - zgodziła się, acz w jej głosie czuć było niepewność. No i trochę dziwnie to będzie wyglądać jak... Zresztą to nie gra roli! Chce pomóc duchom i by dom trwał już w spokoju. Od razu gdy się zgodziła, jakby za ruchem magicznej różdżki poczuła dziwną obecność swojej matki, bezpostaciowa energia stała gdzieś za nią. Bez sprzeciwu pozwoliła, aby ta ją opanowała. Potem już nie wiedziała co się stało...
Duch i dziewczyna spoglądały sobie w oczy i przytuliły się mocniej do siebie. Teraz jednak w ciele córki stacjonowała dusza Irisviel.
- Cieszę się, że cię spotykam... - odblask łez spłynął po przeźroczystej wizji policzka Emily.
- Ja też... Nawet nie wiesz jak było mi ciężko bez ciebie, gdy zginęłaś. - rzekła Irisviel, będąc w ciele swej córki. Nie mogła się powstrzymać i delikatnie złączyła usta z ustami ducha, co dziwne, czuła ten dotyk, tak jakby był najprawdziwszym z prawdziwych. Emily nie była dłużna swej dawnej kochance i odwzajemniła jej pocałunek. Trwały tak w uścisku i pocałunku, delikatnie gładząc swoje ciała dłońmi. Tyle wystarczyło - rozłączyły swe usta i znów spojrzały nawzajem w swe oczy. Mogły teraz odejść w spokoju, by zaznać wspólnego, wiecznego szczęścia w duchowym świecie.
A duch ojca Emily już dawno zniknął, zapewne też odszedł do tego innego świata. Potem nadszedł czas na samego ducha kobiety i matki Justicii. Oba były już jedynie wspomnieniem w tym świecie, za to zaznały spokoju w tym wiecznym...
Dziewczyna obudziła się nagle w łóżku szpitalnym. Przez głowę przemknęła jej jedynie myśl „Gdzie jestem?”, a potem cicho odetchnęła, przypominając sobie ostatnie wydarzenia. Jej matka, Irisviel von Einzbern razem z Emily Grandt pewnie już odeszły w zaświaty, duch ojca pewnie również. Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy uświadomiła sobie, że doprowadziła do szczęścia swoją matkę. A teraz w domu będzie spokój. Rozpacz w sercu zesłało jej natomiast wspomnienie o śmierci narzeczonego. Co sama zrobi na tym świecie? Już nie miała nikogo oprócz przyjaciela z dawnej miejscowości. Zagadką dla niej było to, jak znalazła się tu... W szpitalu. Przymknęła oczy i westchnęła głęboko. W pewnym momencie usłyszała ciche kroki, zdążające w stronę łóżka, ale nadal nie otwierała oczu, przekonana, że to tylko pielęgniarka.
- Otwórz oczy, widziałam przed chwilą, że już nie śpisz. Nie oszukuj mnie tu. - usłyszała dziwnie znajomy, kobiecy głos. Ale nie potrafiła go sobie przypomnieć. Jak gdyby odruchowo złapała się za głowę, ale po chwili otworzyła oczy i ujrzała stojącą przy łóżku szatynkę o piwnych oczach.
- Pamiętasz mnie jeszcze, Justicio von Einzbern...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz