Każdą osobę, która trafiała w to miejsce, czekał krótki żywot. Nazywano je Górniczą Doliną, a jej obszar pełnił rolę kolonii karnej. Z perspektywy władzy skazańcy mieli być tutaj jedynie zasobem ludzkim do wydobycia magicznego surowca... Porządne, bezpieczne warunki pracy? Dobre sobie... Nigdy o tym nie pomyślano. Przecież pobyt tutaj był karą.
Zatem gdyby powiedzieć, że niełatwo żyło się w Górniczej Dolinie, można by to wziąć za fałszujące zastaną rzeczywistość wysokiej rangi niedomówienie. To miejsce było jak zakleszczająca się paszcza pełna ostrych kłów. Na pewno tak zobrazowałby ją jakiś artysta... Ciemna, niebezpieczna, zdolna przegryźć na pół w chwili słabości lub nieuwagi i z której nie było już ucieczki.
Sama często myślałam o kolonii w ten sposób. Żuchwę reprezentowały dzikie bestie traktujące człowieka jako intruza lub potencjalną ofiarę, a górną szczękę równie potworni ludzie dopuszczający się nierzadko najokrutniejszych czynów w swoim dawnym, jak i w obecnym życiu. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z kimś, kto wyniósłby wyrzuty sumienia nad chęć przetrwania. Liczyło się wyłącznie to drugie... I dla niektórych więźniów złudna nadzieja na wydostanie się ze stworzonej przez magów klatki – „złudna”, bo co by nie mówić kwestia ta przedstawiała się nadzwyczaj beznadziejnie, w końcu ci sami magowie, którzy wznieśli barierę nad Górniczą Doliną, zostali uwięzieni przez twór swych własnych rąk i nic na to nie mogli poradzić. Jedyną szansą na przeżycie było uczepienie się któregoś z tych ostrych zębów lub sprytne przemieszczanie się między nimi tak, aby unikać rzędów kłów oraz cuchnącej śmiercią gardzieli.
Ja najgorsze miałam za sobą... czego nie można powiedzieć o świeżakach właśnie przerzucanych przez barierę. Ledwie metry dzieliły ich od granicy, zza której się nie wracało. Obserwowałam ów akt oczywiście z bezpiecznej odległości, z ukrycia. Nie miałam w zwyczaju zbliżać się do żadnej z więziennych grup. Skały i bruzdy piętrzących się wysoko nad placem wzniesień tworzyły wręcz idealne warunki do podglądania, a ja lubiłam czasem przyjść popatrzeć, co za nowe twarze pojawią się w kolonii oraz czy warto uprzykrzyć życie członkom Starego Obozu. Szczególnie interesowało mnie to drugie. Każdą okazję, żeby dopiec Gomezowi i jego świcie traktowałam jako dar od losu.
Szybkie odczytanie przewiny przestępcy i litery prawa, na mocy której go skazywano, a potem zepchnięcie ze stromizny. Koniec. Następny! – Dokładnie tak to wyglądało, bez zbędnych ceremoniałów. Oczy skazańców zdradzały niepewność, lęk przed tym, co czeka ich po drugiej stronie, lecz jeszcze większy strach zdradzały twarze transportowanych kolejką kobiet. Żadna z nich nie była niewinna, choć zapewne w większości przypadków ich uczynki były niewspółmierne do kary. Niezbyt nadawały się do pracy w kopalni. Pożytek z tej grupy osadzonych był niewielki. Dlaczego więc trafiały za barierę? Czekało je inne przeznaczenie.
Życie kobiet w kolonii karnej było jeszcze gorsze niż pozostałych skazańców. Umieszczano je tutaj tylko dlatego, żeby dopełnić wymiany między władzą pragnącą cennego surowca a przestępcami chcącymi wygodniejszego życia. Stanowiły towar podobny pieczywu czy innym produktom, które oddawano w zamian za magiczną rudę.
Przez chwilę zapłonęła we mnie ochota, żeby pozbawić je życia. Zwyczajnie ze współczucia, choć nie tylko... Wyobraźnia podsunęła mi satysfakcjonujący obraz wściekłego Gomeza, ale powstrzymałam się. Zdawałam sobie sprawę z tego, że byłoby to wysoce nierozważne, a nie chciałam przecież zdradzić swojej pozycji. Wysokość, skaliste zasłony i ciemnoszara opończa okrywająca moją lekką, skórzaną zbroję maskowały mnie znakomicie.
Wspomniałam więc tylko okoliczności mojego przybycia do Górniczej Doliny. A pojawiłam się tutaj podobnie jak te kobiety, którym z daleka się przyglądałam, choć one zapewne nie dorównywały mi swoimi występkami, bo w porównaniu do kradzieży, drobnych oszustw czy co najwyżej jakiegoś pospolitego zabójstwa w kłótni z małżonkiem na przykład, ja miałam o wiele więcej na sumieniu. Jednocześnie potrafiłam o siebie zadbać. Umiejętności umożliwiały mi samotne przetrwanie w dziczy, a tamtego czasu zapewniły mi też dosyć dobrą pozycję w Starym Obozie. Nawet nie musiałam zbytnio się martwić o, eufemistycznie to określając, zaloty otaczających mnie zewsząd mężczyzn – znacząco pomagała w tym protekcja dowodzącego obozem, ale też opinia wiedźmy. Choć nie powiedziałabym, żeby wszystkich to do końca zniechęcało, byłam w stanie swobodnie poruszać się po okolicy bez większych trosk. Owa sielanka ciągnęła się długo, ale nadszedł jej koniec... Tymczasem jednak dzisiaj przyszłam tylko popatrzeć. Oszczędziłam dzisiejszy transport. Podobno ktoś mnie szukał. Znowu. Pozostało mi rozpocząć swoje własne poszukiwania.
„Kto kogo tym razem znajdzie pierwszy?” – pomyślałam, ostrożnie wycofując się po skałach. „Jesteś gdzieś wśród nich? Liczysz, że się ujawnię?” – wzywałam w duchu kolejnego wysłannika Gomeza.
Ziemię, drogę i dopiero ruszający wóz widziałam daleko w dole. Upadek kosztowałby mnie życie, lecz natura Górniczej Doliny od lat była mi sprzymierzeńcem. Oddalałam się zwinnie i powróciłam do lasu, nie zakłócając transportu.
W skromnej jaskini roztaczało się mdłe światło przytwierdzonych do jej ścian pochodni. Oświetlały kilka prostych taboretów, stołek, łóżko i skrzynię, które z niezbyt wielką dbałością sklecone z kawałków drewna, wypełniały surowe pomieszczenie. Na szczęście spełniały swoją funkcję – a ich właściciel nie narzekał, doskonale zdając sobie sprawę z tego, gdzie się znajdował i że w obecnym położeniu nie można liczyć na wygody godne wysokiej rangi wojskowego... no chyba że było się szychą Starego Obozu i prowadziło się interesy z królem.
Dwaj mężczyźni zajmowali miejsca przy nierówno ociosanym blacie stołu. Debatowali, nieszczególnie przejmując się faktem, że ktoś może ich podsłuchać. U wejścia wartę pełniła para innych najemników, krzepkich wojowników, którzy nie przepuściliby nikogo, kto nie był upoważniony do ich wyminięcia.
– ...Mimo to sytuacja nadal wydaje się stabilna. Wstrzymują się od ataku na nas i wygląda na to, że konflikt nie wybuchnie w najbliższym czasie.
Brunet wpatrzył się w tańczące płomienie pochodni, zastanawiając się nad kolejnymi posunięciami. Jego najemnicy nie byli aż tak liczni, a Szkodnicy... Westchnął głośno. To była w większości zgraja prostych rzezimieszków i morderców. Pojęcie takie jak „dyscyplina” było im kompletnie obce. Miał pod sobą garść porządnych wojowników i niedouczone pospolite ruszenie, które niekoniecznie byłoby skłonne usłuchać rozkazów. Gdyby grunt zaczął im się palić pod nogami po prostu uciekliby lub rzuciliby się na wroga bez większego pomyślunku. Taktyka...? Pal licho... byle kupą! Na twarzy najemnika na krótki moment pojawił się grymas.
– Lee, są nieźle wkurwieni o napady na dostawy. Nasi Szkodnicy nieźle sobie poczynają. Któraś z kolei taka akcja w końcu przeleje czarę... I będziemy mieć cholerny problem – powiedział towarzysz bruneta, a jako jego doradca uznał, że powinien coś jeszcze dodać: – Może powinniśmy trochę przycisnąć naszych? Wyznaczyć im jakąś granicę?
– Wątpię, żeby chętnie przystali na ograniczenia. Orik, to jest zakuta w pancerz, znudzona, chlejąca na umór ryżówkę banda, a na wojowników z prawdziwego zdarzenia zapowiada się, nie wiem sam, może kilku... – odpowiedział przywódca najemników, obiecując sobie, że wkrótce złoży tym kilku osobom propozycję awansu, bo aż żal patrzeć, jak się chłopaki marnują, coraz bardziej wciągając w towarzystwo, ostatnie klepki i krzepę w łapach zastępując alkoholem i skrętami.
– Dopóki braki w magazynach nie przycisną ekipy Gomeza i dopóty uważać będą, za bezsensowne ryzyko jednoczesny atak na magów wody, nie musimy przejmować się napadem. Jeszcze nie teraz. Gomez nie jest głupi. Ale pogadam o tym z Gornem. Może jego nieobecność zniechęciłaby Szkodników do tak częstych rabunków – dodał Lee, po chwili namysłu.
– Przydałoby się, mieć tam jakieś uszy – mruknął Orik. Jego uwaga była celna, ale samo zamierzenie niełatwe do wprowadzenia w życie.
– Z tego, co wiem, Kharim nadal reprezentuje nas na arenie, a Mordrag kursuje między magami?
Orik skinął głową.
– Oni mogą się rozejrzeć, tak. Ale mnie chodziło o kogoś na stałe, kto powiadomiłby nas w porę o jakichś przygotowaniach.
– Sugerujesz zwerbować kogoś wewnątrz?
Lee popatrzył się na towarzysza zadowolony, nie żałował swojego wyboru. Mężczyzna miał łeb na karku i cecha ta wiele razy przejawiała się podczas ich współpracy. Choć realizacja przedsięwzięcia mogła okazać się niemożliwa, to Mordrag często bywał w Starym Obozie i zyskiwał wiele okazji do rozeznania się w nastrojach ludzi pod Gomezem; komu podobało się tamtejsze życie, kto miał już dosyć rządów magnatów. Często ułatwiał tym drugim dołączenie do Nowego Obozu. „Czemu nie? Można spróbować” – pomyślał.
Nagle u wejścia nastąpiło jakieś poruszenie. Lee i Orik odruchowo zwrócili spojrzenia w kierunku wylotu jaskini, ale wartownicy przywitali się serdecznie jak z towarzyszem broni, ucięli krótką pogawędkę, po czym do pieczary wszedł postawny, ciemnoskóry najemnik.
– Witaj, szefie – zagadnął. Pytająco uniósł brwi, gdy zorientował się, że dotąd z pewnością rozmawiali, a swoim przybyciem przerwał im dyskusję. – Coś nie tak?
– Jakąś chwilę temu o tobie wspomnieliśmy – oznajmił gospodarz. – Zjawiasz się w idealnym momencie, Gornie. Usiądź z nami, muszę przedstawić ci pewien zamysł.
Mężczyzna, nawet nie odciążając pleców z ciężkiego topora, przysunął sobie taboret i usiadł w towarzystwie jednego z założycieli obozu oraz jego zastępcy. Najsilniejszy wojownik w obozie nie musiał zdejmować broni tylko po to, żeby z kimś pogadać a przy tym odsapnąć. Splótł ramiona na piersi.
– Słucham.
Były generał wyłuszczył Gronowi wątpliwości co do dużej aktywności Szkodników, gdy mowa była o transportach dla Gomeza oraz wiążącą się z tym wszystkim próbę ograniczenia ataków dzięki wojownikowi. Niespodziewany gość potarł palcami szczękę, w tym bujne, czarne wąsy.
– Ja właściwie przyszedłem z pewną wieścią... – oznajmił Gorn. – Bo problem w tym, że nie za wszystkie napady odpowiadają nasi. Podobno... Wiesz jak to jest, widzą jakieś rozrzucone resztki towaru, to biorą, nie? Każdy by wziął, nie ma co ukrywać przecie. Chłopaki opowiadają różne rzeczy, chodzę z nimi, to wiem. Wpadłem, bo pomyślałem, że chciałbyś o tym wiedzieć.
– Racja, to nie są byle jakie pijackie ploteczki – stwierdził Orik.
– Wiesz coś więcej? – zapytał Lee.
– Ostatnio sam widziałem taki rozgardiasz, to tylko pozbieraliśmy co zostało. Dopytałem się chłopaków i co nieco się wywiedziałem.
Najemnicy wpatrzyli się w Gorna wyczekując dalszych informacji, a ten przedstawił im, czego się dowiedział.
Łoboziutyżyjesz <3
OdpowiedzUsuńNo żyję, żyję! OwO"
UsuńUuu Aleś się rozpisała ja tak nie umiem Raven ja pisze troszku krótsze, jesteś bardzo utalentowana wszystko co piszesz bardzo mi się podoba pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńDzięki! Fajnie, że ci się podoba! I, haha, myślałam, że aż tak długie to to nie jest. Ale widać z innej perspektywy może ta kwestia wyglądać inaczej. XD
UsuńWidziałem inny fanfic z Gothica (ten o alternatywnym Gothic 3 który był jak dla mnie beznadziejny ) i muszę przyznać że ten jest o wiele lepszy! Historia jest ciekawie prowadzona i czekam na więcej! :)
OdpowiedzUsuń