Wyszukaj:

piątek, 3 maja 2019

Zemsta (Gothic fanfiction, część 2)

AutorkaPo ponad miesięcznej przerwie zapraszam na kolejną część alternatywnej historii z Górniczej Doliny! Miłego czytania!


Przez kolejne dni od dostawy zajmowała mnie głównie codzienność życia w dziczy, więc poza tym, że musiałam strzec się ludzi Gomeza, którzy zachęceni oferowaną przez magnata nagrodą podejmowali się ryzykownego zadania odszukania mnie i zabicia, swój czas poświęciłam między innymi przenosinom do innej kryjówki – z racji ryzyka wykrycia raz na jakiś czas wolałam je zmieniać. W moich planach dnia nie brakowało oczywiście całego procesu związanego z dbaniem o to, żeby mieć czym zapełnić żołądek. A przy okazji tropienia zwierzyny po Górniczej Dolinie, machinalnie wypatrywałam przydatnych ziół czy na przykład krwiopijców, których jad stanowił jeden ze składników moich trucizn. Jedną z tego typu codziennych czynności przerwało mi napotkanie dosyć świeżego, ludzkiego tropu i śladów niezgrabnego przedzierania się przez zarośla.

„Kolejny naiwniak, chcący zaskarbić sobie względy Gomeza” – pomyślałam, a na samo wspomnienie dawnych znajomości nawet moje myśli nasiąkały jadem. Nie zamierzałam zignorować faktu pojawienia się kolejnego śmiałka. Postanowiłam pozbyć się problemu i zastawić pułapkę. Najpierw jednak musiałam zlokalizować pałętającego się po lesie skazańca, co uznałam za dziecinnie proste. Miałam przed sobą tyle śladów... Byłam pewna, że człowiek ze Starego Obozu nawet nie starał się ich nie zostawiać. Przedzierające się przez korony drzew światło dnia dodatkowo podkreślało każdy krok intruza, który musiał być albo głupi, albo zbyt pewny siebie, albo po prostu niedoinformowany... To ostatnie zdawało mi się całkiem możliwe. Zdążyłam poznać Gomeza dosyć dobrze i raczej wolałby nie podkopywać swojej pozycji przywódcy najlepiej ustawionego obozu – tymczasem gdyby rozeszła się wieść, że ziomków wcale nie ubija mu jakaś przerażająca bestia, a ktoś całkiem ludzki, w dodatku kobieta... O! To mogłoby wiele zmienić, zachwiać posadą, na której sam się usadził, niechętnie od tego momentu ruszając gdziekolwiek swój zasrany tyłek. Co dla niego najgorsze, niekorzystne okoliczności zachęciłyby niektórych do prób zastąpienia go własną osobą.

Kiedy stawiałam pierwsze kroki w realizacji swojej zemsty, szukano potwora. Mogłabym przysiąc, że Gomez sam z początku sądził, że jego ludzie znikają przez jakiegoś dzikiego zwierza, ewentualnie przez kogoś z Nowego Obozu, a potem dopiero domyślił się, że to ja maczałam w tym palce – że przeżyłam. Już się o to postarałam, aby zbyt długo nie trwał w błogiej nieświadomości. Samo uśmiercanie niespecjalnie mnie satysfakcjonowało, więc zaczęłam zostawiać znaki. Chciałam, by Gomez nie czuł się bezpiecznie, by nękało go poczucie zagrożenia i widmo strącenia ze stołka. Ten jednak wzmacniał wśród otaczających go skazańców przekonanie, że w Górniczej Dolinie musiała przebudzić się jakaś niebezpieczna bestia. W odpowiedzi dalej robiłam swoje. Wiedziałam, że koniec końców magnat kiedyś przekroczy granicę absurdu, usiłując wytłumaczyć jakiż to stwór postępuje w ten sposób – że to na pewno nie wina człowieka, choć wszystko na to wskazywało.


Dopóty nie wytropiłam śmiałka, który błądził między drzewami z taką gracją, że słychać go było z kilometr dalej, nie miałam pomysłu, jak pozbyć się go z mojego terenu. Gdy go zobaczyłam – mężczyznę ostrożniej stawiającego kolejne kroki, jakby nadchodzący zmrok pozbawił go odwagi, ale wzmógł czujność – dopiero wtedy wymyśliłam plan.

Tak, jak robactwo lgnęło do światła w ciemną noc, tak samo łatwo było zwabić człowieka zwiedzającego leśne, bezludne gęstwiny. Wystarczyły poświata między konarami i woń ledwie tlącego się ognia, by zwrócić uwagę krążącego po okolicy wysłannika Gomeza. Zgodnie z przewidywaniami zboczył z trasy, którą wcześniej sobie obrał, i choć jego postać nie była jeszcze widoczna zza dalszych drzew, poznałam to po dźwiękach kroków, które stopniowo stawały się coraz głośniejsze. Nie widział mnie, natomiast ja z poziomu dosyć wysoko położonej wytrzymałej gałęzi i listowia bardzo szybko zaobserwowałam zbliżającą się postać mężczyzny. Cierpliwie i bezgłośnie czekałam na swojej pozycji niczym przyczajony drapieżnik, choć tropiący – zależnie od stanu swojej wiedzy stwora lub człowieka – skazaniec na pewno miał swoją własną wizję, w której siebie samego za takiego uznawał. Jego twarz była skupiona i zdradzała zdeterminowanie. Delikatny lęk przed spędzeniem nocy wśród dzikich zwierząt znikł. Może miał nadzieję na chwilę wytchnienia w świetle ognia, które zapewniało odrobinę bezpieczeństwa przez odstraszenie zwierzyny, nie znającej respektu wobec człowieka. A może liczył na widok innej ludzkiej twarzy, jakiegoś więziennego brata na polowaniu, który mógłby mu udzielić kilku wskazówek? Jedno było pewne: ani mój wabik, ani ja nie byliśmy mu przyjaźni.

Mężczyznę w stroju Cienia dzieliło kilka metrów od mojej pozycji. Mogłam wreszcie mu się dokładniej przyjrzeć. Krótkie ciemne włosy, szeroka szczęka i krzywy nos, w który na pewno niegdyś oberwał. Błysk w jego oczach zdradzał zaciekawienie dostrzeżonym światłem. Szedł w jego kierunku, cały czas dzierżąc w ręce jednoręczny, o ile się nie myliłam – najprostszy, chłopski miecz. W końcu równie dobrze zamiast więziennego brata, miał prawo się spodziewać członka Nowego Obozu, który mógłby być dla niego rozwiązaniem zagadki śmierci towarzyszy. Nie spodziewał się jednak, że z każdym kolejnym krokiem przypieczętowywał swój marny los.

Gdy przechodził obok drzewa, na którym się zakamuflowałam, jego determinacja pękła jak delikatna skorupka jajka. Rzucona pętla idealnie sięgnęła celu, otoczyła luźno jego szyję. Okrzyk zdziwienia i przerażenia nie zdążył do końca rozbrzmieć, kiedy sznur zacisnął się i ograniczył dopływ powietrza. W szoku upuścił miecz. Potem nie miał już możliwości po niego sięgnąć.

Zeskoczyłam z gałęzi, w ręku trzymając drugi koniec liny, która wżęła mi się w rękaw i rękawicę, kiedy naprężenie zwiększyło się, po tym, jak wylądowałam na ziemi. Darowałam swojej ofierze odrobinę luzu. Przecież nie chciałam Cienia udusić... a przynajmniej nie od razu. Podciągnęłam swoją ofiarę tylko na tyle, by stał na palcach i korzystając z chwili panicznego łapania powietrza, z nadmiarem liny okrążyłam najbliższe drzewo, a na koniec zawiązałam porządny węzeł, co zakończyło mój wysiłek. Cały czas musiałam utrzymywać odpowiednie naprężenie liny, więc po wszystkim potrafiłam sobie wyobrazić, jaki kolor przybrała z wysiłku moja twarz. Delikwent lekki wcale nie był.
Tymczasem widząc jego facjatę nie potrafiłam odeprzeć od siebie wrażenia, że mój dawny pryncypał posyłał coraz bardziej osranych gości. Kilkoma dużymi porcjami powietrza spróbowałam uspokoić oddech. Wstrząsnęłam energicznie rękoma, które ścierpły od utrzymywania liny.

– Udusisz się, jeśli nie przestaniesz się szamotać – poradziłam.

Postąpiłam kilka kroków w stronę podwieszonego mężczyzny. Uważnie śledziłam jego zmieniające się oblicze. Ustępowały z niego objawy panicznego strachu i rodziło się zrozumienie, że napadła go całkiem ludzka istota, nie żadna krwiożercza bestia.

– Kogo my tu mamy? – rzuciłam, oglądając go sobie dokładnie od stóp do głowy. – Nie kojarzę cię.

Mężczyzna musiał dołączyć już po moim odejściu, kiedy wrażenia z afery opadły. Miałam dobrą pamięć i gdybym widziała go wcześniej, jego imię byłoby mi znane.

– Szmato pierdolona, jak ja cię zaraz... – Cień oprzytomniał w końcu.

– Więc nie powiesz. Szkoda.

Gdy tylko spostrzegłam, że odrywa ręce od sznura i nie jest to gest rezygnacji, a w rzeczywistości próbuje znaleźć może jakiś nóż lub cokolwiek podobnego, chwyciłam za łuk i strzałę. Grot i promień celnie przebiły dłoń i przytwierdziły ją do biodra. Mężczyzna wydał z siebie bolesny i gniewny jęk. Obniżył na chwilę stopy, ale duszący ucisk szyi sprawił, że ponownie stanął na palcach.

– Zrobić z ciebie jeża czy chcesz pogadać? – zapytałam, dobywając kolejnej strzały. – Nie znam cię. Teoretycznie zawiniłeś tylko swoją niewiedzą. Kto wie, może cię uwolnię?

– Co chcesz wiedzieć? – wycharczał, oddzielając wyraźnie każde słowo. Byłam w stanie czytać z niego jak z otwartej księgi. Został wykiwany, był wściekły. I na pewno nie przepuściłby okazji do odwdzięczenia się za wyrządzoną krzywdę. Tymczasem on widział tylko kilka ciemnosiwych kosmyków wystających spod kaptura opończy oraz ledwo co widoczną, wbrew pozorom, całkiem młodą twarz. Jednak nie był to czas, ani nie miejsce na wspominki, jak osiwiałam w ciągu jednej, może kilku dób. Ze stuprocentową dokładnością nie potrafiłam tego ocenić.

– Jak się czuje Gomez i jego świta?

Uśmiechnęłam się złośliwie.

– Sądząc po twoim odzieniu, pozwala coraz niższym w hierarchii spróbować swoich sił. Co obiecuje? Rudę? Kobiety? Pozycję? Pewnie nic nie wiesz... Zupełnie jak ofiarna owieczka. Nie powiedział ci, że śmierć to mój fach – bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Westchnęłam następnie. – Zresztą... nieważne. Kiedy macie kolejny transport?

– D...Dzisiaj...

– Tyle chciałam wiedzieć – powiedziałam, po czym uwolniłam Cienia... od tego świata.

⚔ ⚔ ⚔

Mężczyzna położył patelnię z dwiema porcjami mięsa na drewnianym, szorstkim blacie, z którym każda interakcja groziła całą masą drzazg w skórze. Usiadł ciężko na chyboczącym się taborecie. Mebel żałośnie zaskrzypiał, znosząc kolejnego już właściciela chatki. Ten zaś, zanim zabrał się do jedzenia, poprawił wiązanie rzemyka, który utrzymywał jego włosy w wygodnym kucyku – dopiero wtedy wziął do rąk kawał mięsa i wgryzł się w upieczone włókna, rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami.

Żeby dołączyć do obozu, musiał uzyskać poparcie kilku jego członków... Od razu spodziewał się, że przyjdzie mu robić za chłopca na posyłki, żeby komuś zaimponować i zbytnio nie minął się z prawdą. Jednak czego się nie robiło dla lepszego poziomu życia? Wizja spędzenia reszty swoich dni na rozbijaniu ścian kopalni nieszczególnie przypadła mu do gustu.
Czekało go kilka zadań do wykonania. Jedno z nich, to obecne, sprawiło mu jednak pewien problem – dylemat. Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby nie wzbogacił się o kilka ciekawych informacji oraz nie otrzymał równie interesującej oferty. Jako świeży jeszcze skazaniec, sądził dotąd, że przyłączenie się do Starego Obozu będzie najlepszą dlań opcją. Nie słyszał zbyt wielu dobrych słów o pozostałych grupach więźniów. Ale teraz? Po tym czego się dowiedział? Perspektywa pozostania w tym obozie nie wydawała się już tak atrakcyjna.
Na polecenie Thorusa powinien pozbyć się Szkodnika Mordraga bezczelnie wykorzystującego swoją przydatność dla magów, a tymczasem zastanawiał się, czy nie wejść z nim w układy. Choć na początku chciał mu po prostu skopać dupę i szybkim sposobem rozwiązać problem, to ten jednak przedstawił mu inny, dotąd nieznany, obraz Nowego Obozu.

Mężczyzna przeżuł ostatnie kęsy mięsa, wstał i postanowił w końcu pójść zameldować Thorusowi wypełnienie zadania. Ostatecznie postanowił nic mu nie mówić o ofercie Szkodnika, ale nie był jeszcze pewny, czy podejmie się gry na dwa fronty... Z drugiej strony: „Przecież dodatkowe korzyści piechotą nie chodzą...” – pomyślał.


– Długo cię nie było, chłopcze. – Strażnik w ciężkiej zbroi zawołał skazańca tymi słowy, gdy tylko go zobaczył. Starannie wypełniał swoje zadanie, nie odstępując bramy na krok. Czekał, aż nieznany mu z imienia więzień sam podejdzie bliżej. Mężczyzna wsparł dłonie na biodrach, wyraźnie ciekaw efektów delikatnej natury zadania, jakie powierzył Nowemu.

Skazaniec z charakterystycznym kucykiem stanął przed przejściem za wewnętrzne mury. Nie zdradził po sobie nic – ani tego, że wypędzenie kuriera z Nowego Obozu miało inny przebieg, niż to, na jakie strażnik najprawdopodobniej żywił nadzieję; ani faktu, że otrzymał propozycję, aby przynosić im przydatne informacje.

– Trochę mi to zajęło. Ale Mordrag już nigdy nikogo nie okradnie – oznajmił.

– Chcesz powiedzieć, że go pokonałeś? Nieźle, chłopcze – powiedział z uznaniem Thorus, po czym dodał: – Podobno goniłeś go aż za obóz?

Bezimienny przyglądał się swojemu rozmówcy, ale na jego twarzy nie odnalazł żadnych oznak podejrzliwości. Postanowił więc brnąć dalej w to kłamstwo, skoro tak łatwo poszło.

– Mało nóg nie pogubił, tak się za nim kurzyło. – odpowiedział żartem. – Pogoniłem go prawie pod sam Nowy Obóz. Zapamięta to na długo.

– Wolałbym, żeby było o jednego Szkodnika mniej. Ale dobrze. Żaden darmozjad z Nowego Obozu nie będzie mi okradał ludzi.

Thorus wyglądał na usatysfakcjonowanego.

– Ale skoro byłeś tak blisko... Reszta tych leni nie skopała ci tyłka? – zapytał Bezimiennego.

Mężczyzna podrapał się zakłopotany po karku.

– Trochę... Prawie. – odparł po chwili, a widząc pytająco uniesioną brew strażnika, począł opowiadać dalej: – Tak jak mówiłeś, magowie nie byli zadowoleni, że ich posłaniec wrócił ledwo żywy... Ale to oni przeszkodzili Szkodnikom, kiedy zaciągali mnie do obozu. – Zaskakująco dobrze wychodziło mu wciskanie strażnikowi relacji wydarzeń, które nigdy nie miały miejsca. Co prawda wybiegli z Mordragiem, jak zapewne wielu widziało, ale nie gonił go, tylko dał się poprowadzić do Nowego Obozu. Plotki i pogłoski, jakże był im wdzięczny! Bójka i późniejsze dogadanie się? Nikomu nie mieściło się w głowie, żeby zwaśnione strony tak łatwo doszły do porozumienia. Nie tutaj, w kolonii karnej, gdzie roiło się od najgorszych z najgorszych. Wszystkim świadkom na pewno wydawało się, że wybiegł za Szkodnikiem, by go załatwić. A on mógł teraz bezkarnie to wykorzystać.
Mężczyzna rozłożył ręce.

– Zostałem ich posłańcem. Niewielki miałem wybór.

– No... no... Ale chyba nie zamierzasz zostać tam na stałe? W takim wypadku nie masz czego tutaj szukać.

– Pomyślałem raczej, że lepiej żeby kurier był „swój” niż byśmy czekali na kolejnego bezczelnego złodzieja. Prawda?

Thorus milczał przez dłuższą chwilę, oceniając Nowego przed sobą. Bezimienny nie potrafił jednak w tej chwili rozpoznać, czy strażnik uważa go za obiecujący nabytek, czy może potencjalnego zdrajcę. Wolał, żeby okazało się, że to pierwsze. Dodatkowy zarobek za bardzo go kusił, żeby rezygnować z oferty i z niczym wrócić do Nowego Obozu albo dołączyć do Bractwa.

– Hmm, dobrze pomyślane, chłopcze. Ale...

– Tak?

– ...Będę miał cię na oku. Spróbuj tylko pomyśleć o zmianie strony.

Oblicze nowego skazańca nie drgnęło. Ani do mimiki, ani do głosu nie zakradło się najmniejsze zwątpienie.

– Jasne.

– Masz coś dla naszych magów? – Thorus zapytał na odchodne.

– Nie, mam czekać na wiadomość, którą powinien otrzymać Mordrag.

Strażnik bramy uśmiechnął się sprytnie.

– W takim razie musisz się jeszcze postarać, żeby przejść przez bramę. Masz czas.

Bezimienny szybko przekonał się, że Thorus nie zamierzał zwalniać świeżaka z prób, które go czekały. Widocznie nigdy nie robiło się wyjątków albo jego rozmówca postanowił wyjątkowo mu nie odpuścić, bo na zaufanie trzeba sobie zapracować. Na dodatek musiał być pewien, że wspomniany Szkodnik zabawiłby w obozie jeszcze długo, zanim otrzymałby list zwrotny, a co za tym idzie – strażnik wcale nie martwił się o to, że jemu jako kandydatowi do ekipy Gomeza zabraknie czasu na zyskanie wystarczającego poparcia.
Mężczyzna z kucykiem westchnął. Wyszło na to, że nie ominie go imponowanie wybranym Cieniom i wysiłek, jaki się z tym wiąże.Mężczyzna z kucykiem westchnął. Wyszło na to, że nie ominie go imponowanie wybranym Cieniom i wysiłek, jaki się z tym wiąże.

⚔ ⚔ ⚔

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz